

Dzień dobry,
Kasia z Pracowni ino-ino to właśnie ja.
Nie mam pojęcia jak w kilku zdaniach opowiedzieć Wam o sobie i mojej „przyjaźni” z maszyną do szycia.
O sobie – jakoś mi trudno, a o szyciu mogłabym długo, oj długo….
To może tak:
jestem zielonogórzanką z urodzenia, żoną i mamą z miłości, nauczycielką z wykształcenia, a rękodzielniczką z pasji.
Lubię opowieści, a słowa lubią mnie. W liczbach nieco się gubię 😉 Mam słabość do gorącej czekolady. Płaczę na filmach i koncertach… w ogóle szybko się wzruszam.
Szum morza, zieleń świerkowego lasu, a przed wszystkim padający śnieg – działają na mnie kojąco.
Lubię ludzi i bycie wśród nich. I tylko niekiedy chwila samotności jest mi potrzebna jak powietrze.
Cenię zaufanie, szczerość i bezinteresowność. Jeśli się gniewam – to wybuchowo, ale krótko 😉
Lubię mieć zajęte ręce. Bezczynność mnie męczy. Ktoś powiedział mi kiedyś, że mam cierpliwie niecierpliwe dłonie i coś w tym jest.
Szyję… odkąd pamiętam.
Nigdy nie kształciłam się w tym kierunku. Nie jestem krawcową 😉
To, co potrafię w tej materii zawdzięczam Babciom i Mamie, książkom i czasopismom w „czasach przedinternetowych”, szyjącym dziewczynom, które los stawiał na mojej drodze… i oczywiście sobie – ciekawości, uporowi, niezliczonym próbom i błędom oraz temu, że „lubię rozumieć”.
O tym jak powstała Pracownia ino-ino opowiadam tutaj.
Najbardziej lubię szyć patchworki. W ich tworzeniu jest jakaś magia – z kawałeczków materiałów wyłaniają się narzuty, poduszki, obrazy, a efekt końcowy to często niespodzianka.
Życie pokazało jednak, że w pracowni mogą powstawać przeróżne rzeczy: torby, torebki-nerki, przytulanki, kosmetyczki, piórniki, harcerskie proporce i chusty oraz inne akcesoria…
Co mnie inspiruje?
Tkaniny.
Może to zabrzmi niedorzecznie, ale często jest tak, że to tkanina sama „mówi” mi co z niej zrobić i jak.
Bliskie mi są recykling i zasady zerowaste – więc staram się dawać drugie życie materiałom. Przerabiam, naprawiam, wykorzystuję w swoich pracach tzw. „tkaniny niechciane” czyli na przykład resztki poprodukcyjne ze szwalni, próbniki tkanin tapicerskich, przetarte tu i ówdzie jeansy czy zapasy z dna szaf przyjaciół ino-ino…
Gdy tkanina trafia do pracowni – biorę ją w dłonie, oglądam, głaszczę i… kombinuję, co z niej uszyć.
Ludzie i ich historie.
Szyjąc dla kogoś staram się wiedzieć o nim coś więcej… Słucham opowieści. A one potem jakoś tak wplatają się w szycie.
Czasami też klienci trafiają do mnie z „dziwnymi” pomysłami, albo z pytaniami „czy się da?”, z jakąś swoją wizją. Moim zadaniem jest tę wizje i wyobrażenia zmaterializować, pomóc im zaistnieć.
Realizuję zatem projekty specjalne – i choć to niekiedy naprawdę trudne, to bardzo lubię takie wyjątkowe zamówienia. Wtedy mówię, że zszywam marzenia moich klientów.
Słowem – jeśli tylko coś da się uszyć z tkanin – to ja to najprawdopodobniej zrobię 🙂
Co robię w czasie wolnym?
no nie zgadniecie 🙂 – najczęściej szyję.
Bo praca pracą, ale szycie to wciąż moje hobby. Bardzo często szyję wtedy zupełnie coś innego niż „zawodowo”. Razem z przyjaciółką Joasią Szalpuk w nasze tzw. „szyciowe środy” działamy wspólnie na rzecz innych – szyjemy rzeczy, które przekazujemy lokalnym społecznikom na akcje charytatywne. Te wspólne wieczory to nasze antidotum na codzienne troski.
Cóż, ja po prostu przy maszynie porządkuję myśli, odpoczywam, wyciszam się i realizuję twórczo.
O szyciowych środach opowiem niebawem w specjalnym wpisie na blogu.